Gdy emocje już opadną… myślałem, że będą to dobre słowa, aby zacząć swą relację, lecz minęły niemal dwa tygodnie od zakończenia pierwszej edycji Grozownia Festival (dawniej KFASON), a mną wciąż telepie jak w febrze. Z tego też powodu od pamiętnej soboty milczałem. No bo jak inaczej, jeśli wspomniane wydarzenie sprawiło, że tak jak szczęka runęła mi na glebę, to od tamtej pory nie mogę jej pozbierać, zaś myśli stale kotłują się w głowie, przeganiając jedna drugą. Panele przeplatają ze spontanicznymi rozmowami i momentami podpisywania książek, czy robienia sobie wspólnych zdjęć… ale o tym za chwilę. W każdym razie trudno było mi sklecić coś mądrego (choć i ten tekst daleki jest od ideału ? ) kiedy emocje wciąż targały mną jak porywisty wiatr flagą na okręcie w czasie sztormu. I nadal targają! Od nadmiaru endorfin mózg mam w strzępach i modlę się tylko, by do następnej edycji otrzeźwiał, bo nie wiem czy wytrzyma drugi tak potężny zastrzyk szczęścia!
W tym miejscu muszę powiedzieć, że kochałem KFASON całym sercem, ludzi, klimat, świadomość tworzenia czegoś pięknego dla grozy, umieściłem go nawet w „Eksperymencie”, ale dziś z całą świadomością mówię, że GROZOWNIĘ FESTIVAL kocham po stokroć mocniej i jako czytelnik, i autor. A za co? To postaram się opisać poniższej, biorąc za przykład naszą tegoroczną przygodę z Grozownia Festival vol. 1
Ostatnie komentarze